O upływającym życiu
Wyobraź sobie pudełko wkrętów, jakie stoi na półce w Twojej piwnicy oraz wkrętarkę.
Bierzesz wkręt z pudełka i wkręcasz. Pierwszy, piąty, piętnasty – szybko i błyskawicznie. Dwudziesty, czterdziesty – też szybko, ale już nie tak jak poprzednie. Cały czas obserwujesz pudełko i wybierasz te najlepsze, najbardziej błyszczące, ostre i długie, bo to frajda tak wkręcać aż sprzęgło turkocze.
Gdy przychodzi pięćdziesiąty, sześćdziesiąty i kolejne, zaczynasz się zastanawiać ile jeszcze dasz radę wkręcić. Może z dziesięć? Bo drewno niby to samo, ale ciężej jakoś wszystko idzie… Poza tym dziwne to, że nie możesz wykręcić, naprostować i wkręcić ponownie. A może trzeba zwolnić oraz wybierać te krótsze? No nic, dajesz radę jeszcze siedemdziesiąty piąty i osiemdziesiąty. Krzywo wchodzą jak cholera, wkurzasz się. Przy tym zdajesz sobie sprawę, że sama wkrętarka jakby cięższa i niełatwo utrzymać ją w dłoni.
Z mozołem wkręcasz osiemdziesiąty piąty i szósty, i siódmy, ale prawdę mówiąc od ostatnich kilku zastanawiasz się kiedy będzie koniec, bo nie masz siły. Spoglądasz na pudełko, w którym prawie nic nie ubyło. Że jak to? Że niby nic nie zrobiłem? Czujesz, że bateria na wyczerpaniu, urządzenie wydaje ostatnie drgnienie, nie daje rady i staje… Ty jednak w trzęsące się dłonie bierzesz niedziałającą wkrętarkę, którą po prostu obracasz miarowo w prawo i za wszelką cenę chcesz nadal wkręcać.
Ile wytrzymasz?

Ale kątem oka zauważasz czyjąś, chyba nieznajomą dłoń, która od jakiegoś czasu podaje Ci wkręty. I drugą, która chyba trzyma Cię pod ramię…
W duchu pragniesz, by cię w końcu puścili.
I puszczają, godząc się z Twoją wolą.
Tak właśnie wygląda życie…
Tekst własny.


